Bezcenne wspomnienia

Pośród gości, którzy w dniu 18 lutego uświetnili swoją obecnością otwarcie wystawy
z okazji 70-lecia Armii Krajowej w Markach, znalazła się także Pani Irena Puternicka – świadek wydarzeń na przestrzeni niemal czterech pokoleń. Jej wspomnienia są bezcenne… 

Pani Ireno! Z Markami jest pani związana od dzieciństwa? Opowie nam Pani o „dawnych” Markach?

Matko Boska! To było tak dawno, ale pamiętam bardzo dużo. Wychowywałam się u Państwa Jędrzejewskich. Przez wiele lat mieszkałam tu, gdzie dziś jeszcze stoi taka czerwona kamienica przy
ul. Rejtana, tuż przy Piłsudskiego. Rósł tam przepiękny sad z kwitnącymi jabłoniami. Mam tam zrobione zdjęcie. Ciągnął się aż do samej elektrowni przy ul. Słonecznej, należącej do rodziny Frybesów. Tu się najczęściej bawiliśmy. Tam spędziłam dzieciństwo. W okolicy nie było tyle domów co dziś.

Jak wówczas najczęściej spędzała Pani wolny czas?

Urodziłam się w 1921 roku. To były trudne czasy. Polska stawała na nogi po I wojnie światowej, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, że nadciąga kolejna zawierucha. Ale byliśmy wszyscy jacyś tacy szczęśliwi i zadowoleni -mimo ogólnego niedostatku. Jako nastolatka pomagałam cioci w kinie.  Musi Pan wiedzieć, że właśnie obok tej kamienicy przy ul. Rejtana w latach 30-tych było kino. Wyświetlano przeróżne filmy. Polskie i zagraniczne. Później nawet dźwiękowe. Bardzo lubiłam oglądać filmy. Mogłam tam spędzać niemal całe dni.

Który film podobał się Pani najbardziej?

Oglądałam prawie wszystkie, ale najbardziej lubiłam takie, w których występują aktorki
w przepięknych strojach i sukniach. Zawsze chciałam wyglądać jak one. Stąd może później zaczęłam sama wiele projektować i szyć.

Kino było dostępne dla wszystkich?

No tak, ale trzeba było kupić bilety. Pamiętam ceny. Pierwsze rzędy po 1 złoty, w środku 80 groszy, a na końcu po 25 groszy. W poniedziałki było zawsze taniej. Były też i takie filmy jak to się mówiło z „okazaną miłością”, ale te były od 18 lat. Jednak niektórzy ukradkiem chcieli choć trochę zobaczyć co tam się dzieje. Szczególnie młodzi chłopcy. To były bardzo romantyczne filmy, jakże inne niż współczesne. Uważam, że dzisiejsza młodzież jest bardzo demoralizowana przez filmy. Tylko zabójstwa, morderstwa, pościgi, nagość.

Czy wówczas Kościół wpływał na Pani postawę moralną?

Należałam do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej, działającego przy parafii. Naszym opiekunem był ks. Jesionowski, który wywarł na mnie ogromne wrażenie. Był wielkim patriotą, gospodarzem i wychowawcą. To postać dzięki której nasza parafia kwitła życiem duchowym. Kiedy ksiądz Jesionowski mówił z ambony kazanie dotyczyło najczęściej dwóch spraw : miłości do Boga i równolegle miłości do Ojczyzny. To chyba dzięki niemu podjęłam ten krok i wstąpiłam do Armii Krajowej.

 

Jak to było dokładnie, Pani Ireno? Proszę opowiedzieć…

Z tego co pamiętam to do organizacji zwerbowała mnie siostra Państwa Jędrzejewskich, ale ja sama też bardzo chciałam. W 1941 roku zostałam zaprzysiężona. Było to w jakimś domu gdzieś
w okolicach ul. Fabrycznej. Przysięgę złożyłam na krzyż. Przyjęłam pseudonim „Rena”. Najpierw byłam sanitariuszką. Później przeszłam kurs strzelecki. Potrafiłam obchodzić się już z bronią. Potem dowodziłam trzema dziewczętami. Była to sekcja ochrony wartowniczej. Naszym zadaniem była ochrona polskich wartowników, pełniących straż w gminie. Tu gdzie dzisiejszy urząd. Kiedy zaś wybuchło Powstanie Warszawskie byłam łączniczką. Przekazywałam i odbierałam różne informacje.

Jest taki fragment filmu o rosyjskiej ofensywie z września 44 r., pokazujący jak na łące  za kościołem św. Izydora strzelają rosyjskie armaty. Pamięta Pani takie zdarzenie?

Być może i tak było. Ale ja ich nie widziałam. Pamiętam za to jak Niemcy wiedząc, że Rosjanie wkroczą do Marek za kilka dni zorganizowali łapankę. Wywlekali z domów wszystkich młodych ludzi nadających się do pracy. Krzyczeli, że zabierają na roboty do Rzeszy. Przyszli też i po mnie. Ale na szczęście miałam bardzo chorą nogę i uznali, że zbytnio się do pracy nie nadaję. Było to dla mnie straszne przeżycie. Matka Boska mnie ocaliła. Zostałam w Markach.

A co się działo bezpośrednio po wkroczeniu Rosjan do Marek?

Było to 14 lub 15 września 1944 roku. Nie pamiętam już dokładnie. Ale zapadł blady strach
w Markach. Zapanował chaos. Niemcy uciekli. Przyszli następni –Rosjanie! Żołnierze biegali od domu do domu. Szukali jedzenia. Byli często pijani. Szukali też młodych dziewcząt. Przewidzieliśmy to. Wszystkie dziewczęta zostały zamknięte w piwnicy w gminie. Tam też spałyśmy. Polscy wartownicy nas pilnowali. Rosjanie byli tak wściekli, że nie ma młodych panienek w mieście, że chcieli do gminy wedrzeć się siłą. Jednak nasi posterunkowi na to nie pozwolili. Później próbowali podstępem mówiąc, że mają rannych żołnierzy i muszą ich położyć właśnie na łóżkach w gminie. Nie przechytrzyli nas. Nie wpuszczono ich.

Aż nie chce się wierzyć w to co Pani opowiada!

Jednak to prawda!! A najstraszniejsze było to, że zostaliśmy zdradzeni. Kilka dni po wkroczeniu do Marek Rosjanie mieli listę 48 AK-owców działających na tym terenie. Zostaliśmy zdekonspirowani. Mieliśmy podejrzenie kto to mógł zrobić. Kto doniósł. Ale nigdy pewności nie było. Nie wszyscy byli patriotami.

Jakie były Pani losy po wojnie?

W 1945 roku wyjechałam z Marek do Gąbina. Wróciłam 20 lat później i zaczęłam pracę
w miejskim przedszkolu – tu nad rzeką Długą. A teraz jestem na emeryturze. Rodzina opiekuje się mną bardzo dobrze. Niczego mi nie brak. Jestem zadowolona i szczęśliwa. Oby Matka Boska dawała mi  jeszcze siły.

Pani Ireno! Niech tak będzie jak najdłużej. Niech siły, zdrowie i poczucie humoru nie opuszczają Pani jeszcze wiele lat. Wszystkiego dobrego!

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał Tomasz Paciorek

 

Dodaj komentarz