Dobre czasy Marcovii

Dziś Marcovia walczy o utrzymanie na piątym szczeblu rozgrywek, a jej mecze przyciągają regularnie do 100 kibiców. Na początku lat 90’ nasz zespół grał wspaniałe mecze w ówczesnej III lidze. Wracamy wspomnieniami do tamtych lat z jednym z bohaterów tamtej drużyny – Dariuszem Rosą. Pan Dariusz początkowo wzbraniał się przed tą rozmową. Uważał, że o jego przygodzie z piłką, jak sam ją nazywa nie warto pisać w gazecie. W końcu dał się jednak ponieść wspomnieniom. Wywiad potwierdza nasze przekonanie o ważnym miejscu Dariusza Rosy, jak i całej ówczesnej Marcovii w historii mareckiego sportu.

Jak rozpoczęła się Pana przygoda z piłką nożną?

W piłkę na podwórko grałem od dziecka. Ciężko już powiedzieć w jakim wieku pierwszy raz poszedłem na trening Marcovii. Rozpoczynałem chyba od trampkarzy, i grałem w Markach do momentu, kiedy jeden z moich kolegów, Adam Kwaśniewski nie odszedł do Agrykoli Warszawa. Do dziś to jedna z najlepszych drużyn młodzieżowych. Adam opowiadał o tym zespole z pasją. W takim klubie, były już organizowane fajne obozy, grało się z ciekawszymi przeciwnikami, a młodzi zawodnicy mieli szansę dostać się do lokalnych reprezentacjach. Tak jak właśnie Adam, który dostawał powołania do kadry Warszawy. Chciałem spróbować i ja.

Udało się?

Tak, trafiłem wtedy do drużyny złożonej ze świetnych piłkarzy. W sezonie 85/86 awansowaliśmy do finałów Mistrzostw Polski juniorów starszych. Zajęliśmy tam trzecie miejsce.

I wtedy zainteresowała się Panem warszawska Legia?

Już podczas tego turnieju byliśmy obserwowani. Chyba wypadłem dobrze bo jeszcze w czasie trwania turnieju dostałem powołanie do odbycia czynnej służby wojskowej, właśnie w Legii. Przeszedłem miesiąc „unitarki” i zostałem przeniesiony na Łazienkowską. Wiadomo, jako młody piłkarz zasiliłem szeregi trzecioligowych rezerw.

Miał Pan jednak kontakt z pierwszą drużyną?

Z tym się wiąże jedno z fajniejszych wspomnień z mojej przygody z piłką. Trener jedynki brał często na mecze Pucharu Polski dwóch – trzech młodych zawodników z rezerw. Nie zawsze się otrzymywało szanse gry, ja swoją dostałem. Strzeliłem wtedy 2 bramki, wygraliśmy chyba 3:1, a Przegląd Sportowy zamieścił na okładce zdjęcie ze mną w czasie gry. Dla młodego chłopka to bardzo fajne przeżycie.

To w ogóle była bardzo fajna przygoda – grałem w jednej ekipie z takimi chłopakami jak Leszek Pisz, Marek Jóźwiak, Arek Gmur, Kazimierz Buda, Jan Karaś . Z dwoma ostatnimi spotkaliśmy się później jeszcze w Marcovii. Na treningach graliśmy często przeciwko pierwszej ekipie, rywalizowaliśmy chociażby z  „trzema Darkami” – Wdowczykiem, Dziekanowskim i Kubickim.

Po zakończeniu gry w Legii wrócił Pan do Marek, grać w A-klasowej wówczas Marcovii?

Tak i szczebel po szczeblu wywalczyliśmy trzecią ligę. Prezesem Marcovii został wtedy Marek Rosa, mój brat. Ściągnął trenera Smolińskiego i od tego momentu zaczęło się dziać w klubie sporo fajnych rzeczy. Stworzyliśmy fajną paczkę chłopaków, właściwie z jednego podwórka, wzmacnianą systematycznie o dobrych graczy z okolicy. Pamiętam, że Marek potrafił zastawić prywatne pieniądze, jeśli uważał, że jakiś zawodnik jest potrzebny. W miarę szybko przyszło paru piłkarzy Polonii Warszawa, na pewno przyjeżdżali do nas trenować chociażby bracia Żewłakow, oczywiście jeszcze jako zupełnie nieznani zawodnicy. Jeden z nich chyba zaliczył nawet jakieś występy u nas.

Z trenerem Smolińskim weszliśmy do ligi okręgowej, tam przejął nas trener Wiśniewski i rozpoczęliśmy marsz do trzeciej ligi. To udało się osiągnąć w sezonie 93/94. Warto podkreślić, że Marki były wtedy dużo mniejszym miastem i trzecia liga to było duże wydarzenie. Jak graliśmy mecze to na trybunach dopingowało nas półtora tysiąca osób. Istniał klub kibica, były śpiewy, flagi i wspólne świętowanie zwycięstw. Na nasz mecz wyjazdowy potrafiło pojechać dwa pełne autokary fanów i wielu samodzielnie samochodami. Nie zależnie jak daleko graliśmy. Wokół klubu wytworzył się wspaniały klimat. Graliśmy wtedy mecze z bardzo silnymi w tamtych czasach drużynami z Warszawy:  Gwardią, Hutnikiem czy drugą Legią. A przecież radziliśmy sobie na tym szczeblu rozgrywek – potrafiliśmy strzelać po kilka bramek w jednym meczu.

A jak wyglądała drużyna? Wspomniał Pan, że w A-klasie byli w niej właściwie koledzy z podwórka. A później?

Im wyższa liga tym te proporcje się zmniejszały, ale nadal byliśmy zgraną paczką przyjaciół. Ważne było też, że byliśmy bardzo wyrównaną ekipą, jeśli chodzi o umiejętności. Wszyscy z nas grali bardzo dobrze i stąd sukces. Do wspomnianych już Karasia i Budy, warto dodać chociażby Piotrka Rockiego, Romana Nowickiego oraz Zbigniewa Antolaka. Trzon zespołu tworzyli jednak zawodnicy z Marek , Krzysiek Ratajczyk na bramce, Adam Stromecki, Jacek Ochman, Wiesiek Umiastowski,  Arek Barzyc, Mirek Kostka, Sławek Kozłowski, Tomek Tankiewicz. To tylko pierwsi, którzy przyszli mi na myśl, a nikogo nie chciałbym ominąć bo sporo osób zostawiło wtedy przy Wspólnej serce i zdrowie. Chciałbym w tym miejscu pozdrowić wszystkich kolegów z tamtej drużyny, kibiców i działaczy klubu.

Jakby miał Pan wskazać najprzyjemniejsze wspomnienie związane z piłka nożną, czy to w Legii czy Marcovii?

Chyba najprzyjemniej wspominam sparing rezerw Legii z pierwszą drużyną. Trener Jerzy Engel, wypytywał o mnie trenera Klejdinsta, który prowadził rezerwy. Podobno napsułem sporo krwi chłopakom z jedynki. Pamiętam, że założyłem kanał samemu „Dziekanowi”. W gruncie rzeczy miło było też przeczytać w jakiejś gazecie, po moim przejściu do Legii, że drużyna Agrykoli doznała poważnego osłabienia. Jak się zastanowić to spory komplement dla mnie.

Z piłką mam właściwie same dobre wspomnienia, nigdy nie traktowałem tego jako sposób na  życie. Zresztą wtedy były trochę inne czasy, nie było takich pieniędzy. Do rezerw Legii trafiali wtedy sami świetni piłkarze, ktoś uznał, że może i ja się sprawdzę. Trener kiedyś mnie spytał czy chciałbym poważnie grać w piłkę. Powiedziałem, że nie za wszelką cenę i tak też postępowałem.

Lata spędzone w Agrykoli, Legii i przede wszystkim Marcovii wspominam bardzo dobrze. Trochę za wcześnie skończyłem grać z powodu kontuzji kolana. Prawda jest też taka, że wtedy już bardziej myślałem o rodzinie. O żonie i wspaniałej dwójce, a obecnie czwórce córek.

Bardzo dziękuje za poświęcony czas i gratuluje wspaniałych chwil w sportowej karierze.

To ja dziękuje, za możliwość powrotu wspomnieniami do tamtych lat.

Dariusz Rosa, zawodnik m.in. Marcovii Marki i Legii Warszawa, obecnie prowadzi sklep spożywczy przy ul. Wspólnej 31 w Markach

Dodaj komentarz